wtorek, 20 września 2016

Rublowka i... kot odnaleziony

Ta błoga chwila, kiedy matka trojga może udawać, że nie słyszy, że jedno wyje za zgubionym zębem, drugie uważa, że jest tygrysem, a trzecie... no trzecie, ogólnie, nie chce być gorsze od rodzeństwa. Ale matka mówi stop! Robi sobie aromatyczną herbatę, olewając obwód obojętne czego wyciąga zabunkrowany przed potomstwem kawałek ciasta cytrynowego (bezglutenowego!) i zabiera się za książkę. Za druty zabierze się za chwilę.



"Rublowka" Walerija Paniuszkina to zbiór anegdot, opowieści i legend o crème de la crème rosyjskich nuworyszy, czyli mieszkańcach podmoskiewskiej Rublowki. Książka dostana, umieszczona głęboko w czeluściach regału - jak się okazuje, zupełnie niesłusznie. Świetna, odprężająca lektura, taka akurat. Nieangażująca. Lekka. Do wieczornej herbaty - świetna.

A poza tym?
Ja na diecie - bezglutenowej. Niemcy nie umieli mnie zdiagnozować długo. Nowe przypuszczenia, zawierające coraz bardziej wyszukane terminy i egzotyczne nazwiska padały jedno po drugim, lekarstwa zmieniano, a wyniki szalały i ja czułam się coraz gorzej. Polska medycyna poradziłą sobie ze mną w jeden dzień. Umartwień zero, może poza wielkanocnym żurkiem, a kondycja już nie do porównania. To rozumiem!



I kot... Jeśli pojawiły mi się pierwsze siwe włosy, to nie mam wątpliwości, z jakiego powodu. Wracamy w nocy z Polski, kotki brak. Przygotowane puszki pełne. Nocny dramat. Rano do sąsiadów, którzy mieli karmić kota i wiadomość, która zbiła nas z nóg. Kociak wyleciał na dwór, przed domem akurat było sporo ludzi (piękna niedziela i mnóstwo turystów we wsi), a jak młoda sąsiadka poleciała zobaczyć, co się dzieje, to już ani ludzi ani kota. Jak kamień w wodę. Kocica nie przyszła na posiłek i mimo szukania, nie pokazała się nigdy więcej. Druga kocica miauczała dość zawodząco i prowadziła nas na parking. Czyżby kot przejechany? Nikt nic nie wie, a na wsi takie rzeczy wiedzą zawsze. W schronisku nie ma, weterynarzowi nikt znajdy nie podrzucił. Dzieci w czarnej rozpaczy, ja na pytania "mama, dzie kota?" dostaję guli w gardle. Akcja poszukiwawcza, chociaż wszyscy mówią, żeby nie mieć nadziei, bo małe kociaki kradną i tyle. W Polsce tysiące kociej bidy, a tutaj ludzie z miasta, którym nie chce się pokombinować, idą na skróty. Kot nie miał jeszcze chipa, więc nawet ta mizerna szansa odnalezienia, odpada. I kiedy wydawało się, że już nic, nagle zgłasza się ktoś, kto zna znalazcę pręgowanego kociaka. Telefon, wszystko się zgadza, lecimy pędem. Kocica od razu przybiega, jeszcze pamięta swoje imię. Zaczyna mruczeć jak dzika. Nie posiadamy się ze szczęścia.
Co się okazało? Jakiś idiota podobno złapał kota i poszedł sobie z nim do gospody na drugim końcu wsi. Tam zapytany, skąd ma kota, odpowiedział, że tu taki chodzi i puścił wolno. Mieszkańcy okolicznych domów nie mogli przypasować młodziaka do żadnej ze swoich kotek, więc w końcu ktoś przygarnął kocią sierotę.
Tak więc tygrys w kwarantannie, bo trochę zdziczał, w nas wróciło życie, no i przestawiamy się na jesienne tory. Jak łaskawie wyjrzy słońce, wyjdę z małą modelką na sesję zaprezentować nowe udziergi.

2 komentarze:

  1. Cieszę się razem z Tobą, że czujesz się coraz lepiej :-)
    Super, że odnaleźliście swoją zgubę :-) Jak bardzo tęsknimy za naszymi pupilami...
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń